A geneza, znaczy poczatek, jest na koncu, czyli tutaj.
entliczek pentliczek
osobisty slowniczek ( EPOS), czyli sposob na niezapominanie rozmaitych rzeczy, ktore juz raz zostaly pomyslane i z ktorymi sie mniej wiecej daje funkcjonowac. Ponizsze definicje nie maja nic absolutnego ani zobowiazujacego; wypelniaja raczej role cieplych majtek niz butow na obcasach.
Post, wbrew pozorom, pierwszy a raczej p.o pierwszego
A geneza, znaczy poczatek, jest na koncu, czyli tutaj.
W
WAMPIRY I WAMPY:
Poza Wampami, istnieja wielogeneracyjne i dlugowieczne rodziny Wampirow. Wszystko, jak trzeba - wampirze mamusie, wampirscy tatusie oraz male wampirusie. Witz caly polega na malym nieporozumieniu jednakowoz - czesc czlonkow wampirzych rodzin nie jest doinformowana o swym wampirzym statusie. A czesc owego nie akceptuje, ino nie wi, co dalej z ta nieakceptacja. Dalej bedzie tez o czesci doinformowanej, nieakceptujacej i szukajacej szczepionki ktora pozwoliaby im osiagnac status odrzutka.
W wampirzych domach nie ma luster.
Wampirze dzieci nie moga rowniez odbijac sie w oczach swych rodzicow, naturalna koleja rzeczy.
Rodzice W nieco mieszaja rodzicielska afekcje i wysysanie krwi potomstwa. Ot, tak, od czasu do czasu, przez slomeczke typu "jestes moja jedyna podpora w tym strasznym zyciu" ( nb. chodzi o zycie W, znaczy sie ino w krypcie albo bardzo bliskim jej poblizu), "prosze, powiedz mi cos wesolego, co rozjasni moje nieprzebrane ciemnosci" ( ale bron Boze nie slonce, bo to mnie zabije - najlepiej sama idz spenetruj ciemnosci, a potem opowiedz mi o wszystkich potworach, ktore tam sie kryja, tylko oglednie, wiesz, jakie mam slabe zdrowie...)
Zdarza sie, ze wampirze dzieci zapadaja na anemie. Nie maja sie gdzie wessac, aby zrekompensowac staly uplyw sokow zyciowych, zasysanych w przyplywach afekcji przez mame i tate.
Zdarza sie, ze czuja potrzebe poistniec przez chwile, mimo braku spojrzen i luster. Biora wiec kredki i mazaki, siadaja w kacie i rysuja OCZY. Na kartce, pierwszej, dziesiatej i setnej.
Wampirze dziewczynki wychodza z krypty w swoim czasie, wynosza z niej spazmatyczna potrzebe BYCIA. Ale, jak kocieta w tym cholernym doswiadczeniu z liniami pionowymi, nie wyrobily receptorow do widzenia poziomego - one nie potrafia juz dostrzec swojego odbicia. Szukaja go w oczach pierwszego napotkanego, z ktorego mozna costam wyssac, czasami za Wszelka Cene: CO WE MNIE WIDZISZ???
Postanemicznie, zycie moze byc przez nie postrzegane w roznych odcieniach szarosci. Znow kwestia niedorozwinietych receptorow, vide krypta. W wielu przypadkach zycie ma kolor ziemniaka. Albo jego smak. Bez soli.
Pewien gatunek wampirzych dziewczynek szukajacych sposobu na odciecie sie od wampirzych korzeni nazywamy Wampami.
W tle ciagle brzeczy rodzicielskie przeslanie: "Stan sie tym, czym chce, abys sie stala, a wtedy cie zjem"
Przeslanie uzupelniajace brzmi: "Jesli nie spelnisz moich oczekiwan, umre. To bedzie Twoja wina".
Kiedy kazda droga prowadzi do zaglady, zaczynaja bolec nogi.
Na poczatku... na samym poczatku myslalam, ze wiara jest czyms, co mi sie wbija do glowy i w co trzeba wierzyc, bo inaczej sie jest karanym.
Taki poczatek ( w moim indywidualnym przypadku, oczywiscie) nie mogl miec innego rozwiniecia jak masakra wlasnego punktu widzenia na korzysc tego, co powinnam byla widziec, czyli klasyczna klasyka, wieczne DO rozpoczynajace wieczna game tych samych bzdur.
Konkluzja pozwalajaca przezyc:
"Jesli drzewa pomaranczowe zapuszczaja korzenie, rosna i daja owoce w tej, a nie innej ziemi, to znaczy, ze to ta, a nie inna ziemia jest prawda drzew pomaranczowych", napisal St-Ex, mniej wiecej.
No wlasnie. Jesli cos nie wywoluje we mnie glebokiego przekonania, pewnosci, ze to wlasnie to, ze moge tym oddychac nie duszac sie, ze nie przecinam sie na pol i nie wlaze w cieplawe i obslizgle - to to Cos stanie sie moja wiara, chociazby dla 6 milardow mych braci i siostr w Przynaleznosci do Rodzaju bylo to zalosnym absurdem.
Wiara nie moze byc autosugestia, bo tak wygodniej. Ani elementem przynaleznosci do stada.
Moja osobista moge porownac do klocka, czesci puzzl'a, do czegos, co przylega harmonijnie i naturalnie, a nie zwisa jak plastikowy rozaniec z tylnej kieszeni portek. Co sprawia, ze nikogo juz nie musimy o niczym przekonywac, bo i po co. ( przypuszczam, ze przekonywanie innych o czymkolwiek jest kuszace wtedy, kiedy musimy jakos usprawiedliwic nasza niekompletnosc. W momencie, kiedy juz znalezlismy poszukiwany klocek, mozemy sobie pozwolic na pelna szacunku wymiane pogladow...)
Nie wierze:
- ze bede sie lepiej czula jak sobie cos kupie,
- albo jak pojde do fryzjera, ktory mi nalozy na wlosy rozmaite substancje o dziwnym zapachu i klejace sie do palcow,
- albo jak zjem ciezarowke czekolady.
S
SPRZATANIE:
- Nie mam pojecia. Cos zupelnie niewyobrazalnego dla psychotyka. Cos tak skomplikowanego, ze wszelkie proby pozeraja dnie, tygodnie i lata - i nieustannie koncza sie fiaskiem. Zadna ze znajomych, mimo utarczywych prob i nalegan, jeszcze sie ze mna nie podzielila posiadanym sekretem.
R
Zastanawialam sie wlasnie and posiadaniem Wspanialych. Znaczy, takich, co to ho-ho-ho i ktorych wszyscy kumple zazdroszcza, od podstawowki do studiow.
Przyszlo mi do glowy, ze takich zajefajnych rodzicow latwo jest kochac. Przy takich zajefajnych rodzicach latwo jest uwierzyc, ze jest sie kims wartosciowym, na poziomie, trala lala, trala-lala-la.
Trudniej jest natomiast - chyba... - nauczyc sie patrzyc na Drugiego Czlowieka nie oczekujac od niego Zajefajnosci. Nie naklejajac na Niego z miejsca naszych oczekiwan, potrzeb i kryteriow.
Dzieciom Wspanialych rodzicow latwo jest doceniac ludzi za to, ze sa tacy fajni.
Dzieciom Zwyklych rodzicow jest byc moze latwiej nauczyc sie kochac ludzi - za nic. Za darmo.
A czasami - pomimo rozmaitych rzeczy... ale to juz wyzsza szkola jazdy.
Kiedys chcialam wyjsc z morza w innym miejscu niz plaza ze slicznym piaseczkiem, i wybralam w tym celu Taka Sobie Skalke. Skalka okazala sie obrosla glonami, stroma i calkiem ze wszystkim nieprzychylna. Jedyne miejsca, za ktore dawalo sie zlapac, ranily rece. Przez chwile wydawalo mi sie, ze mam ta skalke gdzies, ze poplyne sobie i poszukam milutkiej plazy. Ale skonczylo sie na tym, ze posiniaczona i z bolacymi miesniami wlazlam na skalke. Byla, kurcze, piekna i wzruszajaca. I zadna milutka plaza nie opowiedzialaby mi tylu historii o burzach, piorunach, lodowcach i erozjii...
P
Moj siedmioletni syn mial za zadanie domowe odmiane czasownikow. Wybral "podspiewywac". Je chantonne, tu chantonnes... Podosi lepek i mowi mi: "wiesz co, mamo? Najladniejsza osoba to "my""
Rzeczywiscie, pomyslalam. O ile ladniej brzmi "my tanczymy" niz np "on tanczy"
PIEC LAT POZNIEJ (11.04.2013 I DWA KOMPUTERY DALEJ)
Moj Fantastyczny Mezczyzna wytargal mnie wczoraj za sumienie i kazal zatrudnic Pania do Sprzatania. Albowiem go drazni, ze mu opowiadam rozmaite rzeczy, rozwlekle, z jakaniem i yyyy-yyy, a jak juz doslucha to zapomni i nie moze wykorzystac. Z czego prosty wniosek, ze ten blozek-nieb(l)ozatko zostaje wlasnie poddany reanimacji. Ale zmienia mu sie, albo czesciowo albo calkiem, jezyk. Bedzie kupa (ho-ho, jak to latwo mowic na zapas) rzeczy po francusku, niekoniecznie tlumaczonych.
PLUS TARD. BEAUCOUP PLUS TARD : 11.04.2013
Mon Incroyable Homme a bien mâchouillé ma conscience hier. Nous avons convenu de trouver une Dame Qui Sait faire le ménage. Car l'homme trouve irritant quand je lui raconte des diverses histoires, avec des fioritures comme le bégaiement ou les "yyyy-yyyy-yyy...." et quand il a déjà eu la patience de les écouter - il veut la docu de la version orale et il ne l'obtient jamais. Tout ça pour dire que ce petit blogounet est officiellement réanimé. Mais converti, partiellement ou entièrement, en français. Le français en version bien slave, bien entendu.
Pielegnacja rozwijajacej sie istoty wersus pudrowanie trupa.
...
O
ODZIENIE:
Najpierw sobie obejrzalam klip z lat 80 i poplakalam ze smiechu, jak Pia Zadora prezyla nozki w bucikach na obcasach, co mialy byc bojownicze takie i agresywne, ze az strach, a jednoczesnie milusie jak lapeczki kotka no i oczywiscie podniecajace do bialosci.
cdn.........................
K
- MIEJSKA: nie wiem, ale na gluchym pustkowiu miedzy Insem i Witzwilem, gdzie sobie mieszka poslubiony mi onegdaj eremita R, mozna sobie zadzwonic na stacje kolejowa w Insie, powiedziec, ze sie chce jechac do miasta, a wtedy ze stacji przysylaja o tej i o tej godzinie jakis srodek komunikacji i wioza w to i to miejsce za oplate odpowiadajaca cenie biletu autobusowego. Zeby autobus nie jezdzil na pusto i benzyny nie marnowal. Uwielbiam ten kraj, czasami nawet jeszcze bardziej niz zwykle.
- MIEDZY LUDZMI: bardzo ladnie to kiedys ujal niezrownany Miroslaw U, kiedy sie poskarzylam, ze uzywalam wlasciwego alfabetu, syntaksy i slownictwa, i i tak nic z tego nie wyszlo: "Ja tez, jak sobie czasem porozmawiam, to musze biec do kiosku po Polityke i tik-taki, i dopiero jak pani kioskarka mi je poda, to odzyskuje pewnosc, ze mowie po ludzku".
KSIAZKA:
1)
Ma funkcje lyzki. Bez ksiazek musialabym mieszac rzeczywistosc z wyobraznia za pomoca palca w zupie mojego mozgu.
Mozna tez nabierac; nia i na nia.
E
Myslalam sobie o owej pluskajac sie w wannie i kontemplujac wlasna niedoskonalosc. A jakis czas potem poznajac postac Simona w Equal Rites Terry'ego Pratchetta. I gadajac z Ükochanym o zasadzie kompensacji u Adlera i o résilience u Cyrulnika. I przypominajac sobie stara konferencje A. Jacquarda o gapiostwie Natury ktora obdarzyla pewien rodzaj prymatow tak nieproporcjonalna czaszka, ze samice musialy rodzic przed terminem zeby nie eksplodowac przy porodzie.
I o takich roznych ( gdzie czesto-gesto przeplataly sie rysunki G. Larsona w stylu " great moments of evolution).
I wyszlo mi, ze pierwsza ryba, co wylazla z praoceanu, wcale z niego nie wylazla z wlasnej woli. Ze zostala zwyczajnie wypchnieta, bo nei bylo dla niej miejsca w gospodzie. W praszkole na prawuefie wszyscy sie z niej smiali, z pranauczycielem wlacznie.
Praryba, zanim zdecydowala ze wyrosna jej lapki albo skrzydla ( jedno drugiego nie wyklucza), spedzila dlugi moment na plazy, ksztuszac sie, plujac, placzac i trawiac praoceaniczne upokorzenia.
A potem juz jakos poszlo...
D
Moje ulubione przyklady matematycznej przewagi 6 miliardow narcysycznych zoladkow nad mozliwoscia amortyzacji szarych komorek podczas zycia zoladka:
Demokracja wg Kwakwarakwy ( GW) : Demokracja jest wtedy gdy dwa wilki i owca głosują co zjedzą na obiad...Wolność jest wtedy gdy owca jest odpowiednio uzbrojona.
DYSTANS:
Mam wrazenie, ze ten dzielacy nas od naszych kuzynow prymatow powieksza sie stale. Wiekszosc znanych mi doroslych homo sapiens (coraz mlodszych), nie potrafi juz posluzyc sie kijem ni kamieniem w zadnym celu. W ostatecznosci kijem, jesli ma ten dolaczana instrukcje obslugi.
DOBRZE JEDNAK, ZE LATA LECA. ZE WZGLEDU NA
DOKUMENTACJE.
Nihil novi sub sole. W latach 90 ubieglego wieku produkowalam sobie hemoroidy zeby dojsc do ladu ze studiami etnologii i zabieralam regularnie do Chomskiego. Jak, za przeproszeniem, jez do tych spraw. A tu prosze, czas zrobil swoje i Chomsky, z kilkoma innymi fajnymi kolesiami, znalazl swoje miejsce (nareszcie!!) w moim puclu. Zakladam wiec, specjalnie dla niego, nowa strone, na ktorej bedzie stalo jak byk, ze moja obserwacja dystansu to ino punkt 7 z jego 10 sposobow na manipulacje. Ale nie trace nadziei na wymyslenie prochu.
B
Wypowiedz Marudy M (tutaj) na temat czarnej dziury zjadajacej swiat ( tutaj)
kapłanów czy szamanów świątyni nauki, a trzeźwieją dopiero wtedy, gdy biegnie po
nich rozsierdzony tłum z pochodniami, któremu jakiś wariat naopowiadał głupot.
Problemem jest więc w podatność tłumu na bełkot wariatów. Dziś trudno sobie
wyobrazić zastraszenie tłumu zaćmieniem słońca, ale kilkaset lat temu...
Udział świata nauki w debacie nad edukacją podstawową jest zbyt mały. Typowy
produkt edukacji nie dysponuje nawet tak pobieżną wiedzą, by zająć stanowisko
wobec różnych bajek, które serwują nawiedzeni Giertychowie ze swoimi smokami
wawelskimi. Wniosek jest oczywisty: ludziom świata nauki powinno bardziej
zależeć na edukacji podstawowej. Nie będą się musieli wtedy spierać z
oszołomami, bo tych nikt nie będzie słuchał."
Podpisuje sie obiema rekami i nogami.
Siedzialam siobie
No nie umiem, kurde, i juz.
Siadam, kartke przed soba klade, olowek gryze, no i nic. A raczej cala kupa rozmaitosci, a kazda jak hydra stuglowa, taka jej luskowanta nac; zaledwie na taka rozmaitosc zerkniesz, a juz jej odrosty wszedzie wylaza: zerkasz na "lista cen xyz" i zanim sie obejrzysz, wyrasta jej brodawka "rachunki", "mail do Mamy", "sens zycia", "sprawdzic godziny odjazdow pociagow do zyx", i tak dalej, i tak w nieskonczonosc.
Ciekawa jestem, czy wszyscy psychotycy potrzebuja tyle godzin snu, co ja, czy zalezy. Jesli zalezy, to znaczy, ze wyciagnelam najkrotsza slomke. Albo najdluzsza, kwestia punktu widzenia.
Do rzeczy ( powiedzial psychotyk... ( powinno byc " napisala psychotyczka, ale brzmi koslawo, co nie?)) - pomyslalam sobie, skaczac z jednego odrostu myslowego na drugi, ze skoro jestem totalnie niezdolna do uporzadkowania tego czegos, co mam w glowie, to najlogicznej bedzie pozawracac d... tym b....m innym, co niechcacy klikna. Nieno, zartuje. Tak naprawde to sobie powiedzialam, ze byc moze osczczedze troche czasu, jesli nie bede zapominac i za kazdym razem wyrzucac do smietnika psychotycznego zapomnienia ( tralalala), tego wszystkiego, co sie namyslalam w pocie pryszczatego czola. Jeno, zeby zapisac gdzies, gdzie sie latwo znajdzie, byc moze nawet uzywajac jakiejs tam metody - typu Porzadek Alfabetyczny, co nie?
Na poczatek wyszlo mi nieco gornolotnie - mysl uczepila mi sie slowa "wiara". I w dodatku wcale nie "czuwaj wiara", ani nie "stara wiara" ( znaczy politycznie poprawnie...), ino wiara tout court.
NO WIEC ( sliczny jest taki poczatek zdania, mimo ze nieco juz wyswiechtany), skoro mamy juz nastepujace skadniki:
- potrzebe do zaspokojenia ( wiecej porzadku i czasu),
- pomysl na zaspokojenie w / w potrzeby,
- swiadomosc, ze jesli teraz przeskocze na inna galaz, nigdy juz do tego bloga nie wroce i bedze trzeba ten czas zamiescic na dluuuuuuugiej liscie strat w bilansie czasu,